poniedziałek, 30 lipca 2012

Z cyklu przedweselne boje: spotkanie rodziców.

Coraz bardziej wierzę w trwałość naszego przyszłego małżeństwa. Przyczyna jest całkiem prosta: drugi raz bym tego całego zamieszania przedślubnego nie chciała przeżywać. Wystarczy wszystkiego po jednym razie na całe życie. Po zmaganiach z szukaniem i rezerwacją miejsca na wesele, fotografa, DJ-a, przyszedł czas na to, żeby przedstawić sobie rodziców. I pierwsza okazja dla nich, żeby zaczęli się wtrącać. I jedno i drugie wyszło wyśmienicie.

Najsampierw utknęliśmy w korku, jakiego w życiu nie widziałam. Nie dość, że skwar, którego nawet klima w stojącym aucie nie była w stanie ogarnąć, to dzieliłam jakieś 1.5 metra kwadratowego tylnego siedzenia z moją teściową. Szczęśliwie każda z nas przypięta pasem do przeciwległego brzegu obszernej - Bogu dzięki - kanapy. Kiedy zobaczyłam ogon korka, zacisnęłam zęby i czekałam. Niedługo, minutę, może dwie. Zaczęło się. Żale, że tyle tu stoimy a korek do mojego domu jest długi. Zwykle to ja mam skłonność do narzekania, a tu zostałam nad wyraz dobrze wyręczona.
Po bolesnych trzech godzinach dojechaliśmy, co wszyscy chyba przyjęli z ulgą. Moi rodzice jak na komendę, stali akurat na balkonie. Ach, żal, że chusteczką białą nie powiewali na powitanie moich przyszłych teściów. Ale przecież nic nie jest aż tak doskonałe. Niemniej, powitanie było doskonałości tak bliskie, jak to tylko możliwe. Rodzice wylęgli przed dom i dawajże witać teściów. Teść jak z dwururki wypalił z całą sprężoną frustracją, że mieszkamy daleko, na co ja zauważyłam, jak zwykle z zabójczą logiką, że gdy będziemy wracać, to oni będą mieszkali daleko. O dziwo, przyjął to dobrze i zrobiło się jakoś normalniej.
Weszliśmy do kuchni. Och, muszę przyznać, że moja Mama potrafi stanąć na wysokości zadania i kiedy ma gości zawsze staje na głowie i robi wrażenie przygotowaniem. Tym razem przeszła sama siebie. Stół pięknie nakryty, obiad dwudaniowy z pełnym wyborem mięs i surówek. Dwa pyszne ciasta na deser. Niebo w gębie. Teściowa zwykle na diecie, pofolgowała sobie, że hoho. Wszyscy chwalili, że hoho.
X biedny i milczący, bo chory. A przy tym - nie ma co kryć - w towarzystwie 3 nad wyraz elokwentnych kobiet, przytłoczony nadmiarem wyrażanych myśli i emocji. Zdjęta litością odholowałam go do mojego pokoju na ozdrowieńczą drzemkę, sama wróciłam pilnować interesu. Żeby nam przypadkiem pod naszą nieobecność nie odwołali ślubu albo nie przejęli dowodzenia w przygotowaniach wesela.
Ledwo wróciłam a już na stół wnoszono wino, bo teściowa, którą brałam za abstynentkę okazała się pijąca. A za parę minut pito już brudzie i zaczęło się... Spijanie z dzióbków, oglądanie domów, komplementy, oglądanie ogrodu, kolejne komplementy, znów spijanie z dzióbków. I tak bite 2 godziny. Wszystko było cudowne, wspaniałe, piękne i ach i och. Rany, zaczęłam wierzyć że wychowałam się w Luwrze i pląsałam po ogrodach pałacowych. Fakt, mama dba o dom i ogród, jest pięknie, ale entuzjazm był mocno przesadzony. W sam środek tego cudu, miodu i maliny trafił trący rozespane oczy X. I od razu został zarzucony uwagami, że musi zorganizować taki ogród, takie właśnie rabaty, takie drzwi i wszytko takie. No nie do końca, bo ogród to ja mam taki urządzić. Nie, nie u siebie, u teściowej. Już lecę. Tylko sobie grabie załatwię i motykę.

A potem - cóż - najbardziej spodziewana, choć nie do końca wyczekiwana chwila. Zaczęło się. Że miejsce na wesele nie takie. Bo ani u nas ani u nich. Tragedia. Wstyd. Hańba. Jakże to tak. I sakramentalne: BO CO LUDZIE POWIEDZĄ?! Obgadają. Wstyd! NIKT TAK NIE ROBI. Że nie chcę rano w dniu ślubu pędzić z makijażem i po fryzjerze na ślub 100 kilometrów? To nie ma fryzjerki żadnej na wsi? Tu też dziewczyny wychodzą za mąż. I są taaakie wystrojone i odmalowane. No właśnie... Sic! Takie wystrojone i odmalowane, że ja tak nie chcę.
Uparcie, metodą zdartej płyty odpierałam propozycje i zarzuty.
Choć przyznam szczerze, że kiedy zawyżyłam mocno kwotę wpłaconej w naszym zamku zaliczki, która by przepadła przy przeniesieniu wesela, a rodzice i teściowa prychnęli, ze to pikuś, stać ich i się złożą, to mi ręce i cycki opadły. Chwała Bogu X miał refleks, albo przeciwnie, zupełnie go nie miał, bo nie poprawił podanej przeze mnie blisko dwukrotnej kwoty a tego się bałam, bo on prawdomówny do bólu, kiedy nie trzeba. Jakoś podniosłam ręce, szczękę, wciągnęłam brzuch i pozbierałam cycki z podłogi i powtórzyłam, że miejsce na nasze w końcu wesele wybraliśmy my i tam się ono odbędzie. Kropka. W końcu dali za wygraną, napomykając wszakże, że temat podlega rozważeniu i dyskusji i im się  - gdyby ktoś się pytał - cała ta organizacja nie podoba. Ale nikt się nie pytał i temat się skończył. Nie mogłam uwierzyć, że nie przyczepili się do kwestii DJ-a zamiast zespołu śpiewającego Białego Misia i góralskiej kapeli rżnącej nieśmiertelne, acz uśmiercające kawałki na skrzypkach trzymanych barbarzyńsko pod pachą zamiast przy szyi. Po godzinie, kiedy rozmowa toczyła się już na zupełnie inny temat, okazało się jednak, że nic z tego. Moi rodzice nakablowali rodzicom Xa i teściowa prawie się popłakała, słysząc o DJ-u. Temat się pojawił, ale znając już mój upór i odporność na jęczenie, został tylko zasygnalizowany i skończył się na jednym zdaniu. Alleluja!

Kiedy wyjeżdżaliśmy, uwożąc paczki z cholera wie czym dla mnie i teściów, wśród pożegnań pojawiły się obietnice kolejnych spotkań. Panie, miej nas biednych w swej opiece. I spotkać się z nimi straszno i puścić samych się boję, bo kto wie, co nam by bez nas razem uknuli. I dożyj tu człowieku własnego wesela.

Cytat z teściowej: "Dawniej jak rodzice żenili dzieci to sami wszystko załatwiali, nie dzieci"
Ja: Bo dawniej to się rzeczywiście dzieci żeniły, bez kasy, bez prawa głosu. My się żenimy sami, nas żenić nie trzeba, jesteśmy dorośli i samodzielni.

4 komentarze:

  1. hej a gdzie jest mój wczorajszy komentarz :( no nie wierzę!
    uśmiałam się jak zwykle z Twego przedślubnego "nieszczęścia"... ;))) Praktycznie przebrnęłam przez gąszcz Twych postów, bo wena Ci dopisała paniusiu :)i mi wcięło moje dzieło buu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lady, nie ma wyjścia, musisz odtworzyć komentarz :)
      I czemu się, Paskudo śmiejesz z mojego nieszczęścia?

      Usuń
  2. Teraz, nawet jakby rodzice chcieli zorganizować wesele, to i tak by nie mogli (jeśli chodzi o mnie), jakoś sobie nie wyobrażam, żeby mój ojciec dołożył się do wesela... chyba od razu papieżem by został..
    Szczerze mówiąc, to trochę Ci zazdroszczę:D Bo ja z takimi przygotowaniami to sobie poczekam z 10 ładnych lat, dopóki nie odłożę ładnej sumki na wesele, ale pracując w hipermarkecie to mi trochę zejdzie czasu na to zbieranie:P
    Kochana, ciesz się, że jesteś w centrum uwagi:D Długo to nie potrwa hehe:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Storczyku, w hipermarkecie przecież nie będziesz wiecznie pracować. To primo. Im mniejsze i spokojniejsze wesele, tym lepiej, takie moje zdanie - to secundo. A tertio - bycie w centrum uwagi, kiedy chodzi o próby ustawiania mi życia albo decydowania za mnie, to coś, czego nie znoszę. I oby nie tylko nie trwało długo, ale już się więcej nie powtórzyło. Amen.

      Usuń