środa, 25 lipca 2012

Zakręcony dzień

Wczoraj X postanowił w ramach prezentu zabrać mnie na zakupy w poszukiwaniu idealnej torebki dla mnie. Moją obecną postrzegał jako ze wszech miar niedoskonałą. Drażniło go, że się sama otwiera i że mnie drażni. Ruszyliśmy więc wczoraj wieczorem w niemal trzygodzinny maraton po Bonarce. W czasie maratonu X kupił sobie buty. A ja wciąż bez torebki zakręcałam się coraz bardziej, wędrując od sklepu do sklepu. Pod koniec nie byłam w stanie podjąć już żadnej decyzji i ostatkami sił wybrałam miłą, skórzaną torebkę. Jestem z niej zadowolona z perspektywy dzisiejszego użytkowania, ale wczoraj oboje doszliśmy do wniosku, że takie maratony i kupowanie na siłę to szaleństwo i męczarnia. Liczę, że przy następnej okazji podobne atrakcje zostaną mi oszczędzone.
A to torbka:

Zanim jednak wpadliśmy w szał zakupów, spotkała nas sympatyczna przygoda. Szliśmy na krótki spacer z Kazimierza w stronę Pogórza. W okolicach Placu Wolnica zobaczyłam na chodniku babcię. Babcia była mocno nietypowa - maluśka, chudziutka, pogodna. Włosy obcięte na chłopaka i twarz Karen z "Gotowych na wszystko" nadawały babci łobuzerskiego nieco wyglądu. Zauważyłam, ze staruszka pochyla się nad wielką, wyładowaną torbą, z której, nad zakupami, wystawał bukiet kolorowych frezji. Podeszłam do babci i zapytałam, czy mogę jej pomóc i zanieść gdzieś tę torbę. Zgodziła się bardzo ochoczo. Torba okazała się ciężka jak diabli (babcia wyliczyła 3 kilo cukru, soki i inne takie) i wylądowała w rękach Xa. Babcia powiedziała, że będzie uradowana, jeśli pomożemy jej to donieść pod bramę szpitala Bonifratrów. Kiedy doszliśmy pod bramę, okazało się, że staruszka mieszka na terenie parku szpitalnego, od strony Bulwarów Wiślanych, a wejście do kamienicy prowadzi przez ogrody szpitalne. Zamknięte dla świata zewnętrznego. Od bramy do kamienicy był kawał drogi, więc nie stwierdziliśmy, że nie zostawimy jej z torbą pod bramą. Jedyne przejście wiodło przez bramę ze szlabanem. Babcia zwinnie przesmyknęła się pod szlabanem a my za nią. Kluczyliśmy alejkami pomiędzy budynkami szpitala, aż w końcu dotarliśmy do drzwi kamienicy, po drodze poznając Felusia - czarnego kota babci. Pod drzwiami kamienicy zaproponowaliśmy, że podrzucimy torbę pod drzwi, w końcu po schodach będzie babci ciężko to samej tachać. A babcia na to, że ona nas zaprasza do środka, żebyśmy zobaczyli, jak mieszka. Obejrzeliśmy kawalerkę, babcia pochwaliła się nową lodówką, telewizorem, kolekcją maskotek :)
W mieszkaniu panował lekki bałagan, ale staruszka była chyba tak zadowolona z towarzystwa, że machnęła na to ręką. Babcia z werwą opowiadała, że była w banku a potem zrobiła sobie zakupy. Pochwaliła się zakupem - srebrnym pierścionkiem :) Największe wrażenie zrobiła na mnie jej historia - jako 14-latka trafiła na służbę do bogatej rodziny mieszkającej na Krakowskiej. W czasie wojny właściciele mieszkania zginęli a ona została w tym mieszkaniu przez 60 lat i mieszkała w nim do niedawna, kiedy musiała przenieść się do obecnej kamienicy.
Wyszliśmy od niej po kilku minutach w lekkim szoku - ludzie są dziś tacy nieufni, że boją się siebie nawzajem a tu staruszka wpuszcza dwójkę obcych ludzi do mieszkania. Widać dobrze nam z oczu patrzy. Starsi ludzie w wieku Babci (na oko około 80 lat) zwykle narzekają na zdrowie, na ludzi. Babcia tryskała energią, tylko sił już tyle nie miała co dawniej. Była uśmiechnięta, otwarta i tak pozytywna, że dałabym jej medal za postawę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz