czwartek, 28 czerwca 2012

Włosi-Niemcy, Ja-Wirus. Po pierwszej połowie.

Włosi tłuką właśnie Niemców. Nie, żebym miała coś przeciwko, tak ogólnie, to jestem za. Tylko ten Podolski zaburza nieco moje zadowolenie. Więc tak patrzę sobie od czasu do czasu na ekran i uczucia mam nieco ambiwalentne. "Piękne" ;) Niemki pochlipujące na trybunach nieco jednak przeważają szalkę i bardziej się cieszę, niż martwię dwoma golami do zera.

A ja tłukę wirusa. Miła Pani Doktor stwierdziła wczoraj, że to on rozłożył mnie na łopatki. Wypisała istną litanię specyfików. I zwolnienie do końca tygodnia. Tłukę więc wirusa, trzy razy dziennie łykając garść kolorowych tabletek, popijając syropki, udając, że czosnek mi nie straszny. Pijąc - o zgrozo - słodką herbatę z miodem i imbirem. Cytryna na dokładkę. Tymianek. Podbiał, szałwia, czarny bez. Byle zatłuc bestię. Płukanie gardła to już standard. Ba, płukanie nosa stało się faktem. Nie wiem, do czego jeszcze zdołam się posunąć. Smarowanie sobie klaty tłustym vickiem wykracza jeszcze poza moje zdolności przeżywania rzeczy obrzydliwych. Prędzej sobie sama chińskie niebieskie bańki do pleców poprzysysam.

Zwolnienie w obecnej sytuacji w pracy bywa błogosławieństwem. Kiedy akurat nie śpię, powalona przez wirusa, to słucham sobie zgromadzonych zapasów audiobooków, albo bratam się z kindelkiem. Jak tak dalej pójdzie, to przyda się wyprawa do empiku, bo długo gromadzone zapasy skurczyły się dość drastycznie.

Nie napawa natomiast optymizmem doniesienie sprzed chwili. Otóż niechcący sprzedałam Xowi wirusa i zdaje się, że i on teraz polegnie. Łojezu. To dopiero będzie jazda.

wtorek, 26 czerwca 2012

Powiało optymizmem.

Znowu wyszłam na naiwną, bo liczyłam, że w końcu się w pracy przewali i odsapniemy nieco. Gdzie tam. Nasza zajebistość sięga już tak daleko, że stwierdzono, że odpoczynek jest nam zbędny, ba, normalny system pracy, kiedy człowiek pracuje 40 godzin tygodniowo okazuje się głupią fanaberią. 40 godzin przeszło w standard 58. Bo tak i już. Nie wiem tylko, jak mogłam przespać podpisanie nowej umowy, bo jakoś zatrzymałam się przy starej, gdzie wymiar czasu pracy to 1 etat, nie 1.5. Że kasa z nadgodzin? Wiem. Tylko jakim kosztem.

Narzekanie niczego dobrego nie przyniesie, bo żyję już trochę i zdążyłam poobserwować wiecznie jęczące indywidua, raczej trudniej im w życiu, niż łatwiej. Przy okazji jęczenia odbiera się też energię innym, więc nie warto.

Więc od nowa.

Znowu dałam się zaskoczyć, bo myślałam, że dodatkowe zyski z tytułu nadgodzin skończą się niebawem. Ku mej wielkiej radości okazało się, że nie ma powodu do obaw. Mam możliwość zarobienia dodatkowych pieniędzy w najbliższym czasie dzięki przepracowaniu dodatkowych godzin. Niby pracuję tylko na 1 etat, a zarobki mogę liczyć jak prawie za 2 etaty. Trudno mi opisać, jak cenię tę sytuację.

....

Świat udaje, że przestał istnieć. Słońca nie widać. A ja mam początki zapalenia gardła. Pozostaje liczyć, że się wyliżę. Bo zwolnienie lekarskie jest abstrakcją tak wielką, jak odziany w różowy kombinezon kominiarz śpiewający heavy metal nad jeziorkiem w Szwajcarii.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Weekend!

Weekend to cudowny wynalazek, kiedy można spokojnie z niego skorzystać i odpocząć.
Ile ja się naodpoczywałam, hoho! W piątek po pracy biegiem na koncert moich znajomych. Koncert zaskakujący i piękny. Nocą, na dziedzińcu Collegium Maius. Magia.
Później realizacja podstępnego planu. W końcu w sobotę Dzień Ojca. Więc skoro ja nie mogłam pojechać, należało jakoś ściągnąć Tatę tutaj. Niezawodny sposób to prośba o pomoc. Dziecku nie odmówi :P Więc, kiedy nocą wracał ze stolycy, podjechał do mnie, bo miał ode mnie jakieś graty odebrać i zawieźć do domu. Graty okazały się worem słodyczy i winem. Wychodząc koło północy stwierdził, że gdyby zwietrzył podstęp, nie przyjechałby, ale jego uśmiech mówił coś innego. Więc podstęp się udał. Ja zwykle.

W sobotę spałam ja 5 susłów. Takich zabitych w dodatku, bo do 9-tej. Potem przeszło godzina czytania w łóżku - mam do tego wyjątkowy talent. Zakupy, sprzątanie w standardzie. Objazd Krakowa z Xem. Zdobylim Kopiec Kraka a potem niechcący też jakieś małe gówienko pod kopcem zwane Kopcem Nieznanej Artystki. A wieczorem znów padłam na ryj. Niedziela - objazd okolic Krakowa. Udało się jeszcze znaleźć parę rzeczy, których dotąd nie widzieliśmy, a to już niestety coraz trudniejsze. Problem jest mianowicie taki, że powoli kończą nam się miejsca w odległości do 150 km od Krakowa, których jeszcze nie odwiedziliśmy i wymyślenie celu kolejnego wypadu staje się z dnia na dzień coraz trudniejsze.

A za moment zaczyna się kolejny tydzień katorżniczej pracy... Ech, byle do najbliższego wolnego dnia.

wtorek, 19 czerwca 2012

Rozmowa kontrolowana.

Najpierw przez dwa dni sygnał zajętości, w końcu dźwięk normalnego sygnału w słuchawce. Ostatecznie wreszcie dodzwaniam się do Mamy.
- Cześć kochanie, jest u nas Basia - słyszę już w na powitanie. Wiem, że sobie nie pogadamy. Ale co tam.
- O, to wiesz co, ja do ciebie zadzwonię później.
Jeszcze nie skończyłam zdania, a już słyszę, że Basia dostaje ode mnie pozdrowienia. Właściwie to od mojej Mamy, w końcu ja nie mam z nimi nic wspólnego. Polewam z tego trochę i coś tam jeszcze niby gadamy, ale drętwo, jak to na częściowym podsłuchu. Więc kolejny raz mówię:
 - Nie będę ci teraz przeszkadzać, skoro jest Basia, zadzwonię później.
- Ale w ogóle nie przeszkadzasz - przerywa mi Mama. Moment ciszy, po czym słyszę - Lato mamy w pełni, prawda?
 Umarłam ze śmiechu. Tekst roku. 

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Nic się nie stało...

Wczoraj pisałam, jak to polskie środowiska kibicowskie, tudzież kibolskie straciły na aktywności po przegranej w meczu z Czechami. A tu niespodzianka.

Wychodzę sobie dziś rano do pracy. Wypadam z klatki na chodnik, a tu za rogiem rzewnie, choć nie do końca doskonale (dykcja jakoś nie ta), słyszę odśpiewane sakramentalne "Nic się nie stało, chłopaki nic się nie stało". Niemłody i nietrzeźwy ni to żul, ni to kibol idzie sobie slalomem od krawężnika do krawężnika i pociesza reprezentację, jak może. Pewnie wraca z sobotniego meczu właśnie.

No i fakt, słońce świeci, ptaszki śpiewają. Świat nie przestał istnieć. Nic się nie stało.
Tylko jakoś mi się obiło, że Pani Ministra Mucha wjeżdża Smudzie na ambicję, żeby się schował w cień. Ktoś za to, że nic się nie stało przecież zapłacić musi.

A mnie kolega zza południowej granicy przywiózł po weekendzie ciemnego Zlatego Bażanta, bo on miał Euro gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie. Za to był na Pivnym Pochodzie. I daję głowę, że lepiej się bawił, niż my na meczach. 


niedziela, 17 czerwca 2012

Koko koko i po imprezie.

Miało być tak pięknie. A wyszło jak zawsze. Niespodzianka? Mimo wszystko tak, bo obejrzałam te 3 mecze bez niesmaku, mimo wyniku. Cóż. Krecik pokonał Reksia, widać tak się zdarza. Za to Putin pewnie zbroi jakąś rakietę, żeby ją wysłać prosto do Aten. To dopiero musiała być gorycz - faworyt nie opuścił grupy.

Mimo, że Euro wciąż trwa w najlepsze, Polska jakoś przycichła. Strefa Kibica na Błoniach nie dociera już dziś do moich okien dudnieniem ani światłem. Jakoś zanikają flagi na autach. Wczoraj w czasie krótkiej przejażdżki naliczyłam ponad 450. Dziś widziałam zaledwie kilkanaście. Dla nas już po zawodach. Jeszcze sklepikarze, hotelarze i obsługa mistrzostw liczy zyski. Jeszcze finałowe mecze niby przed nami, ale jednak nikt już nie dmie w wuwuzele na boisku osiedlowym, w sklepach eurowe gadżety już na wyprzedażach. Zza ścian i okien nie słychać ryków kibiców. Wracamy do normalności. Żal mi kolegi, który w piątek szalał z radości, bo wybierał się do Wrocławia na swoje krzesełko w jednym z pierwszych rzędów, a dziś już tylko wrzucał niewesołe fotki na fejsa.

Teraz to już tylko czekać, aż nadejdzie taki dzień, jak poniżej:

wtorek, 12 czerwca 2012

Hurrrrrrrrra!!!!!!!!!!!!!!!

Będzie krótko i na temat. Wzięłam dupę w troki i dałam się zaMORDować. Czyli że zdałam egzamin PJ.
Amen. :D

Dialog w samochodzie pod ośrodkiem - już po powrocie, kiedy byłam przekonana, że zaraz usłyszę, że niestety, ale kierowca to ze mnie nie będzie.
Egzaminator (E): Dziękuję. Wynik egzaminu państwowego na prawo jazdy przeprowadzony w dniu 12 czerwca 2012 jest... pozytywny
Ja: (po chwili ciszy) Naprawdę?!
E: Naprawdę.
Ja: Niemożliwe.
E: A jednak.
Egzaminator omówił jeszcze kilka uwag, które sobie skrzętnie wynotował w czasie egzaminu. A ja powstrzymywałam się, żeby nie złożyć soczystego buziaka na jego łysinie. Na szczęście w porę przypomniałam sobie o kamerach.

Cóż ja mogę rzec? No mam banana na twarzy :D

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Sposoby na Euro - c.d.

Okazuje się, że moja kreatywność w wynajdywaniu sposobów na przeżycie Euro to nic w porównaniu z tym, co potrafią wymyślić inni. Taki na przykład Polo Marke (sieć sklepów, dawne ABC) wpadł na to, żeby  w czasie, kiedy panowie kwitną przed telewizorami z worami chipsów i beczkami piwa, pokrzykując i miętosząc poduchy kanapy, zająć się ich wybrankami. Zorganizowano więc... polomarketowską wersję hepi ałers: Szczęśliwe Godziny - promocję dla żony kibica. Nie żartuję. Przez całe Euro między 18-tą a 20-tą kobita może udać się do Polo i kupić sobie np mielonkę albo jogurt w promocyjnej cenie. Spełnienie marzeń. Nareszcie coś dla nas :P W końcu kiedy Pan przed TV ogląda mecz, miejsce jego kobiety jest jak nie przy garach to przy kasie z jego piwkiem i mielonką w koszyku. Kto nie wierzy, niech sprawdzi świeżą gazetkę na stronie.




Jak przeżyć Euro i nie zwariować

Że nie oglądam nałogowo meczy - nie da się zaprzeczyć. Fakt faktem - od lat za to oglądam te najważniejsze, ale monotematyczność pt. Euro w mediach, rozmowach w sklepach i na przystankach potrafi się sprzykrzyć.
Telewizor zamieniłam więc na telewizję internetową. Radio na audiobooki. Trzecia książka od piątku to niezły wynik, do tej pory słuchałam jednej, dwóch tygodniowo.
Ale najlepszą zabawę mam po wyjściu z domu. Liczenie flag na samochodach. Chociaż fakt, po dwusetnej już potrafi się znudzić.

Wznoszę pieśni dziękczynne do niebios, ze X nie jest typowym fanem futbolu, bo tego bym raczej nie zniosła. X bardziej przeżywa  przeniesiony na dzisiaj finał wielkoszlemowy  :)
Dzięki temu nie ma problemu z oderwaniem Go od telewizora i można ruszyć kuper z domu. A warto, bo w czasie ważniejszych rozgrywek świat ulice i sklepy pustoszeją, jakby ludzkość wymarła.

wtorek, 5 czerwca 2012

Świat między wierszami

Pamiętam czasy dzieciństwa, kiedy najszczęśliwsze momenty spędzałam zwinięta w kłębek z książką. Te czasy już nie wrócą. Niestety, przybywa obowiązków, odpowiedzialności. Czasami książki mają konkurencję w postaci Internetu czy innej rozrywki. Ale do dziś potrafię specjalnie odpuścić bieg na wcześniejszy pociąg, żeby poczytać sobie w spokoju na pustej stacji w oczekiwaniu na następny. Wiem, że, kiedy wrócę do domu, książka przegra ze sprzątaniem, obiadem, praniem, kąpielą, Xem i milionem innych codziennych spraw. Ten kwadrans na stacji jest jak darowany czas. Jest magiczny. Jedyne co muszę, to pilnować, żeby nie przepuścić następnego pociągu.

Nie raz już pisałam, jakim niesamowitym cudem jest kindle, ile dzięki niemu mogę przeczytać w sytuacjach, gdzie normalnie nie miałabym książki lub warunków do jej rozłożenia. Nawet w tłoku w pociągu zawsze znajdzie się szczelinka na kindelka, z książką nie byłoby tak łatwo.

Euro 2012 już tuż tuż, a ja bardziej ekscytuję się tym, że z madryckich okien wypływają wodospady książek. Prosto na ulicę. Każdy stworzony z 5 000 książek. O instalacji można więcej poczytać tutaj: http://www.demilked.com/book-waterfall-biografies-alicia-martin/

  ©: www.demilked.com

Ech, jak ja bym teraz chciała tam być...