poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Biuletyn tygodniowy.

Nie ma to jak poniedziałkowy odpoczynek po weekendzie ;)
Ale co prawda, to prawda. Ten poniedziałek to plaża w porównaniu z poprzednim tygodniem, kiedy pracowałam za 3 osoby. Pogodzenie obowiązków z poprzedniej roli, obecnej roli i zastępowanie w tym samym czasie przełożonego relaksem nie jest. Za to prowadzi do oszczędności. Nie ma czasu zjeść, więc odpadają koszty lunchu. To znaczy wydaje się kasę tylko na przygotowanie lunchu na poniedziałek. On sobie leży w firmowej lodówce do piątku. W piątek wyciągamy jedzenie celem odzyskania pojemnika z depozytu. Znaczy z lodówki. Zawartość wywalamy do kubła na śmieci. Myjemy. Suszymy. I podliczamy. Wtorek - piątek = 4 dni x wartość lunchu. No. I to są plusy!
Minusów tu wymieniać nie będę, bo długo by zeszło.

Weekend upłynął pod znakiem odwiedzin brata, z którym widuję się ze względu na odległość jakieś 2 razy w roku.

Z ogłoszeń parafialnych:
Zainstalowano mi w piątek sieć z UPC. Ha. 30 MB w cenie 70% poprzedniej opłaty miesięcznej za 6 MB. To się nazywa biznes.  Panowie monterzy rękami i nogami bronili się przed wierceniem. Męczyli i jęczelitak długo, aż się zgodziłam. Urąbali mi zatem kabel od poprzedniego prowajdera u samej framugi i wykorzystali stary otwór. Za to bardzo ochoczo wpisali sobie wiercenie w protokół, który podsunęli mi do podpisania. W zamian przydusiłam ich i wymienili mi wtyczli we wszystkich kablach sieciowych, jakie miałam w domu :)

Rubryka kulturalna:
W piątek odreagowaliśmy tydzień w kinie. "Nietykalni" zebrali u mnie mocne 10/10. Dawno nie bawiłam się tak dobrze na filmie, który nie jest hollywoodzką breją typu Kac Vegas. Niełatwo jest zrobić zabawny film na poważny i niewesoły temat. Dla mnie arcydzieło. Polecam. Drugi w tym miesiącu film zasługujący na uwagę. Poprzedni to  albańsko-francuska dość offowa produkcja "Dokąd teraz" - historia kobiet z albańskiej wioski w górach, odciętej od reszty świata przepaściami i górami. Chrześcijanki i muzułmanki ramię w ramię knują i spiskują, żeby nie dopuścić do tego, by ich mężowie, synowie i bracia powyrzynali się nawzajem. Słodko-gorzka opowieść przywołuje na przemian śmiech i łzy. Warto zobaczyć.

Zagadka:
Co ma 4 nogi i 1 rękę?
Szczęśliwy pitbul.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Lekcja wierności.

Na pewnym skrzyżowaniu przy drodze na Płońsk od kilku miesięcy mieszka pies.
Jak większość ludzi z okolicy twierdzi, zwierzak czeka na swojego Pana, bo jest wierny. Problem w tym, że jego pan już niestety nie wróci, bo stracił życie w wypadku na tym skrzyżowaniu. Pewnie było zamieszanie, przyjechała straż, policja, karetka, kto wie ko jeszcze. Zabrano zwłoki, a pies czeka do dziś.
Drugi wariant historii jest banalniejszy: tysiące psów rocznie zostaje wyrzuconych z samochodu. Może właśnie taki los spotkał tego psiaka i czeka teraz, nie ruszając się z miejsca, aż jego pan po niego wróci.
Aż łza się w oku kręci, zwłaszcza na myśl o mrozach, które jeszcze parę tygodni temu były tak straszne.
Historię psiej wierności można dziś było zobaczyć w TV.

W Krakowie nad Wisłą niedaleko Wawelu stoi taki oto pomnik:
Pomnik Psa Dżoka, symbol psiej wierności.
Dżok przez rok (1990-1991) w okolicach Ronda Grunwaldzkiego wiernie czekał na swojego Pana, który zmarł w tym miejscu na zawał. Dopiero po roku pies zgodził się opuścić miejsce, gdzie tak wiernie czekał i został przygarnięty przez starszą kobietę o wielkim sercu. Po kilku latach, po jej śmierci, uciekł i kręcił się w okolicy torów, na których w końcu zginął pod kołami pociągu.

I jeden i drugi pies to tak zwane kundelki, nie trzeba wydawać tysięcy, żeby zyskać takiego przyjaciela. Wierność, jakiej trudno się spodziewać po kimkolwiek jest w pakiecie.
Nasuwa się refleksja, że zwierzęta często mogłyby nas uczyć człowieczeństwa.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Bida z nędzą.

Ostatnie 2 dni do najprzyjemniejszych nie należą. Pogoda sobie, plany sobie. Do tego solidny ból brzucha i zmęczenie. Ale co tam. Wczoraj dzielnie wstałam rano, zrobiłam obiad jeszcze przed śniadaniem, bo rodzice byli na chwilę w Krakowie i chciałam, żeby przed powrotem zjedli. Po drodze kilka godzin biegania po galerii handlowej z mamą i bolącym brzuchem.

Kiedy w końcu padłam na kanapę po wyjeździe rodziców, dzwonię do Xa, żeby trochę się pożalić i dostać pocieszenie, a tu bęc! Zostałam zdetronizowana. X kichający, zasmarkany i łzawiący zrelacjonował mi szereg swoich dolegliwości, zanim zdążyłam powyciągać swoje użalanie się nad sobą. Zostałam zdetronizowana. Już nie jestem najbiedniejsza na świecie, bo w końcu przeziębiony facet to niemal istota umierająca z cierpienia i niewiele można na to poradzić.

X dotarł dziś do mnie zasmarkany, trochę pojęczał, ale na wspomnienie o lodach po obiedzie rzucił się wkładać kurtkę i poganiał mnie dość energicznie, żebym szybko się ubrała. Tak się czasem zastanawiam, czym się różni facet od przedszkolaka...

Stało się!

No i stało się. Onet działał mi na nerwy już ponad rok. Jesienią usuwając w trakcie zapisywania wypocone posty doprowadził mnie do szewskiej pasji, ale jakoś się tam obstałam. Ten rok to już totalna kupa. Znikające posty to tylko czubek góry lodowej. Ba. Znikają chwilowo blogi. Którym w tym czasie, jak zapewnia onet oczywiście "na pewno nic nie jest". Próba przeczytania postu u kogoś, kto jeszcze męczy się na onecie to niebylejaki wysiłek. Wpisanie komentarza tylko dla mocno zdeterminowanych. No i ludzie poszli po rozum do głowy - blogują na bloggerze, w cywilizowanym świecie.
Czas i na mnie.