poniedziałek, 14 maja 2012

Lajf's gooood.

Nie ma to jak poniedziałkowy poranek. Gimnastyka. Raz i dwa, góra, dół. I druga powieka. Walka z szafą, która w swej złośliwości schowała wszystkie sensowne ciuchy gdzieś w swych czeluściach. Śniadanie  z wiadomościami z sieci w tle. Fejsowy przegląd - co kto robił w weekend. I biegiem do kieratu.

Poranny horoskop w ramach "odprawy" urządzanej co rano przez kolegów z zespołu. I można już zajrzeć, co tam w tych mailach za licho śpi. Wiadomo, kiedy my już pomknęliśmy cieszyć się weekendem (cieszyć się to nieco na wyrost powiedziane zważywszy na aurę minionych 2 dni), Amerykanie dzielnie rozgrzebywali co ciekawsze shity, żeby nam potem na poniedziałek rano pozawalać skrzynki.

Zaklepałam dziś urlop wrześniowy. Pozostaje odliczać, planować. Kupić przewodnik. Wytyczyć cele i trasy. Robić listy miejsc do zobaczenia. Rzeczy do spakowania. Ech... 

A w KRK przygotowania do Juwenaliów. Wczoraj, chcąc się dostać do Narodowego, musieliśmy przedzierać się przez zasieki z dykty na terenie Żaczka. Po drodze zaczepił nas Pan, który poprosił o coś do jedzenia. Zaproponowałam mu obiad w Żaczkowej stołówce. Walę, jak w dym do środka miejsca, które karmiło mnie tak dobrze przez lata, ale staję, jak wryta już za progiem. Przepierzenia, parawany pomiędzy stolikami. Zniknęła stołówkowa integracja. Nikt już teraz nikogo nie pozna nad pieczarkową i przy zrazach. A szkoda, bo tyle ciekawych znajomości stamtąd wyszło. Gdyby nie Żaczkowa stołówka, nie byłoby dziś Zosi - córeczki koleżanki, która poznała przyszłego męża nad rosołkiem w Żaczku...
Do Narodowego dotarliśmy. Wystawę zaliczyliśmy. Ostrzyłam sobie na nią pazurki już parę tygodni. Mianowski - "W kręgu popkultury".

Z wieści dobrych z Krakowa: Kino Ars przetrwało!  Co prawda bez największej sali, ale jest. Jedno z moich ukochanych miejsc w tym mieście. Już tyle podobnych pożegnałam, że tego bym nie zniosła. Najpierw kino Apollo zamienione na siłownię. Potem Kino Wanda, gdzie kiedyś w ciemnej sali pełnej podstarzałych facetów oglądałyśmy z Gabrysią "Intymność". Potem ostatni seans w Apollo, w którym wstęgę po remoncie przecinał Robert De Niro - nomen omen film wybrany na ostatni seans to "Ostatni dzwonek" Magdy Łazarkiewicz... Teraz w Apollo rządzi Lizard King. Przynajmnie nie Polo Market czy siłownia. Więc drżę o Ars, o Barany, o Mikro. I cieszę się tymi pięcioma latami spokoju, które Ars wywalczyło. Brakowałoby mi piątkowych seansów o 23:15.
A to jedna z uratowanych sal - Reduta:
 Photo ©:  The Guardian

Za oknem zieleń bujna. Szaleństwo liści, kwiatów. Ptaki wariują od świtu do zmierzchu. Czasem mam wrażenie, że mieszkam w dżungli.

Wariuję z moim blenderem. Sorbety truskawkowe, bite śmietany, zupy-kremy, twarożki, pasty jajeczne, dipy. A niech no tylko zaczną się świeże owoce, będzie się działo!

Sprawy weselne w toku. Fotograf, DJ... Sala już dawno zaklepana. Koleżanki już się dopominają o suknię. Niektóre, gdyby mogły, już prowadziłyby mnie po sklepach. Ja mam jeszcze czas.

W planach na najbliższe dni/tygodnie: Słowackie zamki, odwiedziny u Rodziców, Lublin, ogród botaniczny, Sandomierz, Nałęczów.

Życie nie jest złe :)

4 komentarze:

  1. Kochana, mogłabyś w końcu i nas odwiedzić :D Tzn. mnie i Lady. Zapraszamy do centrum Polski:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Kiedy na moim Południu tyle do odwiedzenia :) Ale kto wie, może mnie kiedy poniesie w Wasze okolice :)

      Usuń
  2. Ja w Twoich byłam ostatnio:D Szkoda tylko, że Ciebie wtedy nie było:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy to było... :) Ponad pół roku temu :) Musisz się znowu wybrać.

      Usuń