niedziela, 5 sierpnia 2012

Chwila oddechu.

Wyjechałam na kilka dni i odetchnęłam od pracy, od Krakowa. O ile do Krakowa wracałam jak zawsze chętnie, o tyle do pracy wracać mi się nie chce, jak diabli. Poleniuchowałabym chętnie jeszcze parę dni. Ale przez najbliższe półtora miesiąca na wolne liczyć niestety nie mogę. Co więcej, zapowiada się kolejny odcinek z cyklu ostra jazda bez trzymanki, więc muszę uzbroić się w cierpliwość i siłę.

Póki co, kiedy tylko mogę, korzystam z każdej chwili. Czytam wieczorami, spaceruję. Staram się uciec w zieleń i na powietrze przy każdej możliwej okazji.

Weekend był obfity w spotkania z rodziną i znajomymi. Nieco nadrobiłam zaległości. Oj, czasem ciągnie mnie do takiego leniwego normalnego życia. Narobiłam zdjęć ludziom i kwiatom.

Skoczyliśmy też z Xem na Słowację na podbój zamku Oravsky Dvor. Pięknie było. Uwielbiam takie miejsca, choć X narzekał potem na nadmiar schodków, bo zamek jest na wysokiej skale, na kilku poziomach i rzeczywiście schodów tam mają od cholery. Zanim jednak dostąpiliśmy zaszczytu deptania po schodach, wystaliśmy się w godzinnej kolejce po bilety. Zamiast słuchać słowackiego nasłuchaliśmy się w niej polskiego jęczenia i narzekania. Rodacy zawsze umilą czas człowiekowi i zapewnią rozrywkę. Bezcenny jest moment, kiedy po godzinie stania w palącym słońcu podchodzi człowiek do kasy, buli grube eurosy za bilety, a na nich zapisana jest godzina zwiedzania i jest to półtorej godziny po zakupie biletów. X po raz kolejny okazał się człowiekiem do bólu uczciwym i wykupił dodatkowo za 3 eurosy naklejkę z informacją, że zapłacił za robienie zdjęć. Wie, że ja focę do bólu i postanowił po bożemu sprawę załatwić. Setki innych zwiedzających też robią zdjęcia, nikt za to nie płaci. Żeby X nie poczuł się jak ostatni naiwny, nakleiłam sobie odblaskową naklejkę na zaślepkę obiektywu i ruszyliśmy jakoś zabić czas. Podstępem przyłączyliśmy się do wcześniejszej grupy i dzięki temu uniknęliśmy półtoragodzinnego oczekiwania na naszego przewodnika. Takim zainteresowaniem cieszy się zamek w sezonie. Byliśmy pod wrażeniem zamku, ekspozycji, przebranych w stroje z epoki ludzi odgrywających scenki. Przewodniczka, na którą trafiliśmy zaskoczyła nas doborem słów i zwrotów, które zna po polsku: Dzień dobry, do widzenia, dziękuję, szukajcie kobiety! (wtf?), biedronka i truskawka. Przewodniczka, wymieniła je wszystkie jednym tchem a nam nieco oczy wyszły z orbit. Grunt, że rozumieliśmy, co mówiła w trakcie oprowadzania i że nie rypła się sprawa naszego podstępnego dołączenia do grupy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz